
Ostatnie tygodnie to niespotykane dotychczas pod względem wulgarności, nienawiści i społecznej frustracji, protesty w naszym kraju. Niespotykane jednak także pod względem liczebności uczestników. Żółć się wylała na ulice polskich miast.
Przyczyny tego zjawiska są oczywiście złożone: covid, rzekome naruszenie 27-letniego kompromisu aborcyjnego przez PiS (tak jakby to prezes Kaczyński był jednoosobowym Trybunałem Konstytucyjnym), zmęczenie kilkuletnimi już rządami PiS, rozczarowanie po ponownym objęciu urzędu prezydenta RP przez Andrzeja Dudę.
Kompromis aborcyjny to rozwiązanie, które (niejako podświadomie) ukonstytuowało nas, Polaków, jako społeczeństwo postkomunistyczne. Upraszczając materię: Niekatolicy/katolicy "niefundamentalni" przez ostatnie 27 lat mniej lub bardziej niechętnie przyjmowali ten zakaz do świadomości jako rzecz, na którą i tak nie mają wpływu (konsekwencja życia wśród katolickiej większości), ale (z nielicznymi wyjątkami) nie zwalczali go. "Zdroworozsądkowi" (katolicy i niekatolicy) w swej większości postrzegali go jako rozsądny kompromis. Jedynie dla tzw. "fundamentalnych katolików", gorliwych obrońców życia poczętego, ten kompromis stanowił niewystarczające rozwiązanie, naruszające prawo istoty nienarodzonej do życia.
Chciałbym zwrócić tutaj uwagę na zupełnie inny aspekt ostatnich zdarzeń, mianowicie na zmianę jakości orzecznictwa TK (i orzecznictwa sądów w ogólne).
W 1995 r. kandydat na prezydenta RP Aleksander Kwaśniewski podał w zgłoszeniu swej kandydatury do Komisji Wyborczej, że posiada wykształcenie wyższe i tytuł magistra (ba, przez całe lata 80-te tym tytułem w swojej działalności zawodowej (a raczej partyjno-zawodowej) się posługiwał).
Po wygranych przez niego wyborach sztab Lecha Wałęsy złożył protest, przytaczając tę właśnie okoliczność jako przesłankę powodującą nieważność wyboru Kwaśniewskiego na prezydenta RP, jednak sąd, który ten protest rozpatrywał (o ile się nie mylę, był to Sąd Najwyższy), odrzucił go z uwagi na jego bezzasadność ("brak wpływu "niezgodności w danych na temat kandydata" na wynik wyborów"), tak jakby sam fakt ewidentnego kłamstwa, nazwanego przez sąd eufemistycznie "niezgodnościa", nie był wystarczającą przesłanką uniemożliwiającą objęcie funkcji prezydenta kraju.
W ten oto sposób osoba mająca pełnić najwyższą funkcję w kraju została "w majestacie prawa" nobilitowana w swoim wieloletnim kłamstwie, mimo że "czarno na białym" zostało wykazane, że posługiwała się tytułem jej nienależnym (ba, powinna podlegać odpowiedzialności karnej z tego tytułu) oraz że w swym zgłoszeniu świadomie podała nieprawdziwe dane.
Nie potrafię wyobrazić sobie żadnego cywilizowanego kraju, w którym
- kandydat po takim blamażu nie wycofuje się z wyścigu (a w Polsce ze strony środowisk lewicy nie padło ani jedno słowo, które taki scenariusz nakazywałoby)
- tego typu protest zostałby odrzucony.
Już choćby ze względów edukacyjnych (podkreślenie wartości elementarnej uczciwości) i z potrzeby piętnowania kłamstwa) kandydatura "kłamcy" powinna była zostać odrzucona. Tak się jednak nie stało.Poza "szczeniackimi" przeprosinami samego zainteresowanego ("młodzieńczy wybryk") społeczeństwo nie otrzymało żadnej informacji, że kłamstwo nie popłaca. Osobiście była to dla mnie jednoznaczna lekcja, że krajem cywilizowanym to my jeszcze nie jesteśmy. Była to o wiele boleśniejsza lekcja niż same zarzuty wobec Okrągłego Stołu, iż przy zaproszeniu do rozmów pominięto najbardziej istotną część opozycji.
Z chwilą odrzucenia protestu sztabu Lecha Wałęsy było dla mnie jasne, że tego typu lawirowanie między Prawdą a doraźną potrzebą to nie moja bajka, to nie moja cywilizacja. Na 25 lat przekreśliłem tę dziedzinę życia społecznego (sądownictwo) jako po prostu nierokującą.
I oto teraz właśnie, w ostatnim czasie, po wydaniu kontrowersyjnego orzeczenia na temat niezgodności jednej z przesłanek dopuszczających legalną aborcję z Konstytucją RP, po raz pierwszy od 25 lat ponownie nabrałem wiary w sądy RP.
Zastrzegam: Ze względów moralnych aborcję traktuję jako zabójstwo (i będę ją tak traktował nawet wtedy, gdy będzie legalnie dopuszczalna). Mimo tego, z perspektywy racjonalnej nie uważam za zasadne zakazywania aborcji, gdyż więcej z tego zła niż dobra (podziemie aborcyjne, niechciane ciąże, dramaty kobiet, które decydują się na aborcję domorosłymi metodami, bez nadzoru lekarza).
Jako zwolennik konstytucyjnie nakazanego rozdziału kościoła od państwa przyjmuję do wiadomości, że znaczna część społeczeńśtwa w tym kraju nie podziela katolickich poglądów na temat ochrony życia poczętego. Głos tej mniejszości musi być wysłuchany, czy to się katolikom podoba, czy nie (przynajmniej do czasu, gdy poziom rozwoju ekonomicznego i obyczajowość naszego społeczeństwa nie ulegną zmianie. Bo na razie obruszamy się na krzywdę zwierząt, jedzenie mięsa i wyrąb puszczy amazońskiej, jak to teraz się dzieje, pozostając jednocześnie obojętni na życie poczęte.
Jednak pod względem logicznym dopuszczalność aborcji z uwagi na wysokie prawdopodobieństwo wad genetycznych jest absolutnie nie do pogodzenia z wynikającym z Konstytucji RP "nakazem ochrony życia". Trybunał Konstytucyjny wykonał elementarną pracę logiczną, której zabrakło Sądowi Najwyższemu w 1995 r. (po wyborach prezydenckich).
TK przywrócił we mnie wiarę w umysł polskich prawników i pokazał po prostu, że logika nie jest obca polskiej jurysdykcji.
Zło zaczyna się wtedy, gdy sędzia, powołany do rozstrzygania o tym, co dobre, a co złe, zamiast oddzielać światło od ciemności majstruje, lawiruje i kluczy, posługuje się szarocieniem (jak w 1995 r., gdy usankcjonowano "przymagistrowanie" nienależnego tytułu przez kandydata Kwaśniewskiego).
Dobro zaczyna się wtedy, gdy sfera ciemności jest rozświetlana przenikliwym promieniem jasności (dobra, wiedzy, mądrości). Orzeczenie TK jasno stwierdza coś, co jest oczywiste dla każdego myślącego: "samo tylko prawdopodobieństwo wystąpienia wad nie może uzasadniać zabójstwa". Orzeczenie to przywraca wiarę w potęgę słowa.
Zupełnie inną kwestią jest przy tym to, że w chwili obecnej rozpatrywanie tych rzeczy i dzielenie społeczeństwa na dwa wrogie sobie obozy jest najgorszym z możliwych wariantów zdarzeń (covid), więc społeczne i politycznie skutki tego orzeczenia trzeba przesunąć w czasie na okres "pocovidowy" - to już jednak aspekty pragmatyzmu politycznego, co nie jest przedmiotem niniejszej notki.
Dlatego - wbrew temu, co krzyczą bezrozumni protestujący - twierdzę, że właściwą drogą do zmiany aktualnie niepożądanego stanu rzeczy (niezgodność prawa / orzecznictwa z poglądami społeczeństwa) jest doprowadzenie do zmiany generującej konflikty społeczne i światopoglądowe Konstytucji RP, zaproponowanej temu krajowi przez "magistra" Kwaśniewskiego, w drugim roku jego panowania, poprzez sprowadzenie materii do tzw. "najmniejszego wspólnego mianownika".
Dura lex, sed lex.
Jestem za (być może brutalnym), ale powszechnie akceptowalnym prawem, które daje kobiecie prawo do decydowania o ciąży w pierwszym okresie życia dziecka. Bo to rozwiązanie nie skazuje żadnej kobiety na aborcję, a przywraca elementarną wiarę w moc prawa.
Jestem za tym, by to nie ustawodawca, lecz rodzice, podejmowali własne, suwerenne, świadome, często bardzo trudne decyzje.
I niech to oni, a nie ustawodawca, palą się w ogniu piekielnym, gdyby jednak Stwórcy ich decyzja o aborcji nie znalazła uznania w oczach Stwórcy.
Ustawodawca - czego nie dostrzega znakomita większość prawicowych komentatorów - odpowiada nie tyle za spójność prawa z katechizmem KRK, co raczej, a może nawet przede wszystkim, za ład społeczny. Ten zaś istnieje o tyle, o ile obowiązujące prawo pozostaje w równowadze z reprezentowanymi w nim poglądami.
Ustawodawca nie może kierować się - skądinąd moralnie bardzo szczytnymi - dogmatami religijnymi.
Chroń nas, Boże, przed ustawodawcą o nadgorliwości Roberspierre'a.
Orzeczenie TK pozwala stwierdzić, że logika wygrała.
Do pełnego sukcesu brakuje jednak rozwiązań pragmatycznych. Zadaniem polityków jest teraz doprowadzenie do tego, by z przywrócenia przez TK należytej rangi logice wywieść "Dobro" dla całego społeczeństwa bez użycia przemocy.
Ciekawym, lecz moim zdaniem chybionym rozwiązaniem jest podnoszony argument: o bezprawności działań Trybunału z uwagi na wadliwość jego składu (sędziowie dublerzy). Jakkolwiek jest to furtka umożliwiająca doraźne zdystansowanie się od skutków orzeczenia TK, to osobiście jednak ten argument do mnie w żadnej mierze nie przemawia, gdyż granda, jaką wywołał Komorowski swą chęcią usunięcia sędziów TK przed upływem kadencji (lipiec 2015 r.), powoduje, iż (dla konstytucjonalistów zapewne i nadgorliwe i zbyt daleko idące) działania PiS większości społeczeństwa wydają się po prostu adekwatne.
Władza orzecznicza (sądy, trybunały), która się zbłaźniła w 1995 r. i od tego czasu nie znalazła należnego jej uznania w społeczeństwie, sama z siebie nie jest w stanie zapewnić sobie posłuchu i odzyskać autorytet (tak jak nie zdołała uczynić tego w 2015-16 r., powstrzymując PiS przed radykalnym działaniem w sprawie TK).
Nikt bowiem nie jest baronem Münchhausenem, nikt nie jest w stanie sam wyciągnąć się z błota, w którym (także z własnej winy) tkwi.
Jednak mały minus za - "...katolickiej większości.." i "...Głos tej mniejszości..."; Jest dokładnie na odwrót.
Ale generalnie zgoda; "państwo" powinno wszelkimi sposobami pomagać kobietom w możliwości wychowania i prawidłowego rozwoju każdego dziecka z omawianych przypadków a nie penalizować. A kościół niech sobie "moralizuje" (lecz wara od polityki i nacisków na nią) taka jego rola, jeśli ktokolwiek wierzy jeszcze w jakikolwiek mandat moralny rzeczonej insrtytucji...
A zasłona dymna z tegoż zagadnienia to wiadomo komu i czemu służy.
pozdrowił
Wniosek?
Ano tak, że temat rozrywania dzieci w łonach ciężarnych - jest tematem zastępczym - i tyle.
Dlaczego Polacy nie mogą wypowiedzieć się JAKIE Ustrój chcą MIEĆ ?
Ireneusz Tadeusz Słowianin Lach.
W historii nieraz już tak bywało, że temat zastępczy przyćmiewał tematy główne (patrz np. wojna futbolowa w Ameryce Południowej).
Postępująca demoralizacja jest faktem. W imię wolności następuje rozprężenie wartości. Zamiast ewolucyjnej zmiany tego, co było być może nie najlepsze, ale jako tako funkcjonowało (myślę tutaj o elementarnej zwartości społeczeństwa, o ewolucyjnie postępujących zmianach generacyjnych, o ciągłości tradycji i wartości) mamy przerwanie ciągłości i obietnicę "szczęścia w nicości", w oderwaniu od wszystkiego, co tu dotychczas było.
Ta demoralizacja zaczęła się na długo przed Okrągłym Stołem. Bardzo ciekawe są rozważania niektórych publicystów na temat pornokomunizmu (schyłek lat 80-tych).
Dlatego trzeba zająć stanowisko wielopłaszczyznowe - jedyne, które nie prowadzi do schizofernii światopoglądowej - w sferze osobistej być negatywnie nastawionym do aborcji jako aktu agresyjnego wobec
jednostki bezbronnej, w sferze państwowej stać na stanowisku, że każdy decyduje o sobie (i - w ustawowo zakreślonym zakresie - także o swoim nienarodzonym potomstwie), a w sferze politycznej trzymać stronę tych, którzy opowiadają się za ochroną życia poczętego, choć akurat w tej konkretnej kwestii przyjęte przez nich rozwiązania nie są najoptymalniejszymi.
mającym na celu skanalizowanie emocji.
To wentyl bezpieczeństwa dla społecznej frustracji, spowodowanej covidowymi zabiegami, mówiąc eufemicznie, które coraz wyraźniej i skuteczniej niszczą psychikę ludzi słabych, wzmagając agresję i pogłębiając podziały. Dla mnie to s...two najwyższych lotów.
Nie da się nakazać prawnie bezwarunkowej ochrony życia ludzkiego od momentu poczęcia. Z powodów biologicznych i logicznych.
Dlaczego? Bo należałoby zakazać poronień, podziału zygoty na bliźniacze embriony, oraz nakazać ratowanie zygot, które się nie zagnieździły.
Zapłodnienie i wczesna ciąża są zbyt zagmatwane aby je skutecznie regulować prawnie. Co innego jest z zaawansowaną ciążą, gdy płód jest już uformowany, ma funkcjonujący system nerwowy i swój indywidualny charakter, tradycyjnie nazywany duszą.
Pius IX popełnił fatalny błąd, gdy zmienił tradycyjną naukę Kościoła (w 1869 roku). Jego następcy dodali do tego błędy polityczne, dążąc do narzucenia nowej doktryny państwom które weszły na drogę sekularyzacji. Chociaż powinni byli wyciągnąć wnioski z upadku Państwa Kościelnego, do którego przyczynił się sam Pius IX.
Wentylem byłoby co innego: wygranie meczu piłkarskiego np. z Rosją (to dla rewanżystów za Katyń) i publiczne alkoholowo-dyskotekowe szaleństwo z powodu 4 bramek strzelonych im przez Krychowiaka (wentyl prawicowy)
Albo: ogłoszenie przez Trybunał Europejski, że polska ustawa o aborcji nie ma mocy obowiązującej i dwudniowa fiesta z tego powodu (wenty lewicowy).
Wyprowadzenie ludzi na ulicę, by jako niezadowoleni krzyczeli pod pręgierzem dominującej nad nimi władzy tylko wzmacnia frustrację. Owszem, lewacki "poczuli siłę i czas", niektórzy poczuli, że nie są sami, ale z tego jeszcze nic nie wynika, patrząc na moralną jakość przywódców Strajku Kobiet.
KŁAMSTWO !!!!!! 22% na tak za konstytucja !
78 % na NIE chciało mieć z ta żydo-lewacka konstytucją nic do czynienia
[ może ktoś odważy się powiedzieć CO TO JEST KONSTYTUCJA !!! ]
Ireneusz Tadeusz Słowianin Lach
"Dlatego trzeba zająć stanowisko wielopłaszczyznowe - jedyne, które nie prowadzi do schizofernii światopoglądowej"
--------------
Tak - tylko demoralizacja nie jest celem samym w sobie. Ona ma tylko ułatwić depopulacje. Natomiast tzw. aborcję należy traktować jako otwarcie furtki do tzw. eutanazji - wg. uznania przyszłych selekcjonerów czyli doktorów Mengele.
Wniosek?
Skrobania nie da się ograniczyć - jednocześnie demoralizując - i w tym sensie jest to temat zastępczy - pomijając inne, polityczne, doraźne przyczyny.
"To wentyl bezpieczeństwa dla społecznej frustracji"
----------------
Dla poszczególnych V kolumn zarządzających państwami w imieniu globalnych, najgrubszych Sruli - jest to aby nie daj Boże - ludzie nie zaczęli demonstrować przeciw świrusowym restrykcjom.
Wniosek?
Dlatego parę w gwizdek uruchomiono za pomocą tzw. aborcji - aby manifestujacym nie przyszło aby do głowy - manifestować przeciwko świrusowej hucpie - bo przecież udowodnili wychodząc na ulicę, że żadnego świrusa się nie boją.
Nie boimy się. Strach jest nam obcy. Zarówno tym, którzy chcą aborcji, jak i tym, którzy przyjdą na Marsz Niepodległości.
W tym sensie aktywne uczestnictwo w demonstracjach to zwycięstwo nad wpajaniem nam strachu.
Ja tam się z tego cieszę. I ten skutek jest ważniejszy niż te tony jadu i żółci, które wylały się w trakcie tych demonstracji pod adresem Kaczyńskiego, PiSu, kleru, kościoła i państwa polskiego.
Przyjdzie deszcz, zmyje ten jad i tę żółć, za chwilę nie będzie po niej śladu, poza "historycznymi zdjęciami" dokumentującymi upadek obyczajów i świętości.
Masowa depopulacja też już miała w przeszłości miejsce, zwykle poprzez wojnę.
Natomiast - zgoda - masowa depopulacja poprzez demoralizację to coś zupełnie nowego. Skutki tego widać w Europie Zachodniej: rewolta roku 68 i dzisiejsze luki pokoleniowe + konieczność posiłkowania się imigrantami, by na emerytury starczyło.
Wszędzie w Europie jest tak samo - cywilizacja łacińska jest w odwrocie.
Nadzieja w latynosach.
Nadzieja w latynosach."
Obecny papież jest Latynosem.
a konferencji w Maroku, włoski socjolog Massimo Introvigne ujawnił, że w Afryce już w tej chwili jest więcej chrześcijan niż wyznawców islamu. Co więcej, Czarny Kontynent zamieszkuje obecnie więcej praktykujących katolików niż Europę.
W r. 1900 w Afryce było 10 mln chrześcijan, a w 2012 liczba ta osiągnęła pół miliarda. W 1900 roku tylko 2 proc. chrześcijan na świecie pochodziło z Afryki. Dzisiaj liczba ta wzrosła do 20 proc. Za dziesięć lat chrześcijańska Afryka będzie stanowić największy blok kontynentalny wewnątrz chrześcijaństwa, wyprzedzając Europę i obie Ameryki.
Źródło:
https://www.pch24.pl/afryka--wiecej-chrzescijan-niz-wyznawcow-islamu,6165,i.html